Siedziałem w mieszkaniu przemoknięty ulewnym deszczem i suszyłem spodnie. Za oknem już trzeci dzień z rzędu deszcz tworzył potoki, które spływały po asfaltowych drogach i chodnikach Lublina.
Te trzy dni zmieniły mój stosunek do przeciwdeszczowego ustrojstwa zwanego parasolką. Nigdy bowiem ich nie używałem. Moje założenie było takie. Jeśli deszcz jest ulewny to będzie padał krótko więc lepiej przeczekać niż użerać się z parasolką w porywistym wietrze, który często towarzyszy opadom o takim charakterze. Natomiast jeśli sobie tylko kropi to też parasolka jest zbędna bo przecież mnie nie przemoczy. To co działo się od 15.05 do 18.05 skutecznie wybiło mi z głowy moje bzdurne dywagacje na temat używania parasola. W pracy byłem mokry, do domu wracałem mokry, do sklepu i ze sklepu też chodziłem mokry. Za sprawą Niżu Genueńskiego deszcz lał obficie i niezwykle długo.Jako, że jestem mieszkańcem Lubelskiego Powiśla ten fakt dawał mi dużo do myślenia bo wiedziałem jak Niże Genueńskie wpływają na stan wody w rzekach. Przecież w roku 1997 dziełem takiego niżu była powódź stulecia. Wszystkie portale pogodowe a w szczególności mój ulubiony nie napawały optymizmem. Wręcz przeciwnie zachęcały do ostrożności i przestrzegały przed wielką wodą.
Owoce tego niżu szybko dały się we znaki mieszkańcom południowej Polski. Rozrastające się do granic ludzkiej wyobraźni górskie potoki zabierały ze sobą domy a lawiny błotne w mgnieniu oka chłonęły ludzki dobytek. Zalanych i podmytych było wiele dróg, mostów i przejazdów kolejowych a deszcz wciąż padał. Wtedy już wiadomo było, że rozgniewana woda pokaże całej Polsce swoją siłę, moc i panowanie. Wiadomo było lecz nie wszystkim, otóż w Zastowie Karczmiskim wiosną został rozebrany wał przeciwpowodziowy i w momencie kiedy cała Południowa Polska targana była żywiołem tu nikt nie kwapił się do odbudowy nasypu. Tymczasem woda z różnych rzek, potoków i strumyków spływała do Wisły tworząc falę powodziową. Fala ruszyła z impetem, grozą i bezwzględnością na północ kraju. Nie bacząc na łzy, modlitwy, paniczny strach i przerażenie w oczach nadwiślańskich ludzi. Kolejne wały były rwane niczym papierowe. Kraków, Tarnobrzeg i Sandomierz już odczuwał pierwsze skutki powodzi. Szczególnie ostatnie z wymienionych miast gdzie woda wdarła się do znacznej części miasta oraz przedmieścia.
Dopiero porażka Sandomierza w walce z Wisłą wzbudziła prawdziwy strach mieszkańców Zastowa oraz zaprzęgła służby do odbudowy remontowanego wału. Przy pomocy ciężkiego sprzętu w niezwykle trudnych warunkach rozpoczęto pracę. Na dwa dni przed nadejściem czoła fali niemal wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi wraz z wojskiem i strażą próbowali dokonać niemożliwego. Nawet potężne gradobicie, które przetoczyło się nad gminą Wilków nie wstrzymało prac. Fala kulminacyjna była tuż tuż i ku zdziwieniu wielu ludzi zdawało się możliwym wygrać tę morderczą walkę. Ludzie dniami i nocami nie schodzili z wału tylko zostawiali zdrowie i siły bez reszty. Wiedzieli bowiem o co walczą. Pozytywną informacją dla mieszkańców naszej gminy była ta, która w przerażenie wprawiła mieszkańców Popowa. Właśnie w kilkadziesiąt kilometrów wyżej położonym Popowie woda przerwała wały a to prognozowało obniżenie fali.
21.05.2010 roku popołudniowym piątkiem zaczęło brakować worków potrzebnych do uszczelniania przemiękających wałów. Ludzie walczyli na wielu frontach. Najwięcej ludzi pilnowało wału w Zastowie ale mosty w Dobrem i w Kol. Szczekarków zostały już zalane i tam też potrzebne były niezliczone ilości worków. Tragedia Popowa wcale nie poprawiła sytuacji tak jak się spodziewano. Woda miejscami sięgała wyżej niż korony wałów. Na domiar złego okazało się, że na wiślanym wale, kilkaset metrów niżej, na wysokości Zastowa Polanowskiego powstało wiele przecieków. Wał był po prostu rozrywany przez napór wody. Rozpoczęła się panika, błaganie o worki, ewakuacja straży i ciężkiego sprzętu, modlitwa i łzy. Wiele ludzi wciąż pozostało na wale chcąc gołymi rękami powstrzymać to co nieuniknione. Ten stan nie trwał długo. Po kilkunastu minutach wał ustąpił i mieszkańcy gminy Wilków poprzez syreny i środki masowego przekazu zostali wprowadzeni w osłupienie, paraliż i strach. „Show must go on”.
Woda wdzierała się z szatańską mocą miotąc wszystko co napotkała. Po stronie Zastowa Polanowskiego na wale pozostali ludzie odcięci od swoich domów. Nie było możliwości aby ratować to co najcenniejsze wynosząc na strychy. Prawie nikt nie zabezpieczył dobytku. Nie było na to czasu bo mężczyźni, kobiety a nawet dzieci pomagały w umacnianiu wałów. Moi rodzice stali na wale po właściwej stronie wyrwy i mieli około 3 godziny na to aby dotrzeć do domu przed wodą, ruszyli więc na przełaj. Ludzie bardziej zapobiegawczy, bądź też jak kto woli mniej zaangażowani w walkę lub strachliwsi zdołali zabezpieczyć samochody, ciągniki i sprzęt RTV i AGD. Takich ludzi jednak było nie wiele. Reszta w ferworze walki czy na znak buntu nie zabezpieczyła nic. Tym czasem zła woda połykała kolejne wsie począwszy od obu Zastowów poprzez Wilków i Zarudki kierując się w stronę Koloni Wilków gdzie mama z tatą przystąpili do ratowania mienia. Na nic to się zdało bo jedynie wyciągnęli zamrażarkę z piwnicy i uratowali jeden samochód. Woda dotarła bardzo szybko i zalała wszystko dookoła. Po chwili wdarła się na parter zalewając doszczętnie piwnicę. Podłoga w mieszkaniu zaczęła strzelać pod naporem szalejącej wody. Jakby tego było mało tata zasłabł i konieczna była ewakuacja. O ratowaniu sprzętu RTV i AGD można było zapomnieć.
Gmina Wilków z sekundy na sekundę szła pod wodę a całą tragedię nasiliła nadciągająca noc. Słychać było jedynie szum wody, trzask drewna, paniczne krzyki, silniki łodzi ratunkowych i ryk helikopterów. Noc zapanowała na dobre. Koło godziny 23:30 po rodziców i babcię, która to zapewniała, że do nas woda nie dojdzie ,przypłynęła łódź ratunkowa. Przewodnikiem środka pływającego okazał się być mój przyszły teść Pan Andrzej. W piekielnie trudnych warunkach wąskimi uliczkami, w totalnym mroku i silnym nurcie starali się dotrzeć na suchy ląd, który był odległy o około 5 kilometrów. W nocy ludzie w oknach machali rękami i błagali o ratunek. Helikoptery i łodzie kursowały non stop zabierając ludzi z dachów mieszkań. Woda porywała coraz to większy odcinek wału i wylewała się na wsie płynąc w przeciwnym kierunku niż powinna. Taki chaos trwał do rana. A niektórzy po kolana w wodzie spędzili noc na strychach.
Wielu z mieszkańców nie chciało się ewakuować i pozostawiać dobytku w obawie przed szabrownikami. Ale także wielu marzyło aby stanąć na suchym lądzie lecz musieli czekać. Prawdziwy horror przeżyła pewna kobieta, która ratując ubrania została zatrzaśnięta przez łóżko w szafie. Dopiero w sobotę rano strażacy na prośbę sąsiadów odnaleźli tę kobietę w szafie w wodzie po pachy. Kolejnym dramatycznym przykładem była kobieta, która wyszła do kurnika karmić kury. To co zdołała uratować to reklamówka zboża i jedna kura. Także mrożącym krew w żyłach był fakt zaginięcia dwójki dzieci w wieku 3,5 i 5 lat. Na szczęście skończyło się na strachu. Mniej szczęścia miała kobieta, która w trakcie ewakuacji zasłabła, poczym została przewieziona do szpitala gdzie zmarła. Sobota nie była mniej dramatyczna. Woda opanowała niemal 90% Gminy Wilków a to jest ok. 150km kwadratowych. Ocalały jedynie 3 spośród 26 wsi. Na moście pomiędzy Wilkowem a Dobrem był ostatni punkt obrony. Tam wciąż trwało umacnianie wałów i ratunek przed przybierającą wodą. W Dobrem i Rogowie w szkołach zostało przygotowane miejsce dla powodzian. Tam ludzie mogli dostać coś ciepłego do jedzenia i suchego do ubrania się. Straż zwoziła kolejne osoby. Babcia stwierdziła, że to przypomina wygnanie podczas wojny i tak w istocie było bo cóż innego sobie można pomyśleć widząc staruszków i małe dzieci targające na plecach worki z resztkami dobytku? Ludzie prywatnymi łodziami próbowali ratować zwierzęta. Reakcja niektórych ratujących się osób potrafiła być zadziwiająca. Jedni biegali bez celu inni wciągali na łodzie topiące się sarny i inną dziką zwierzynę.
Internet obiegły pierwsze filmiki, relacje i wywiady pokrzywdzonych osób. Ludzie pytani o to co im zostało często odpowiadali, że nic poza łzami i beznadzieją. Przeczytać można było, że w akcji zalanych zostało kilka wozów strażackich i zniszczona amfibia. Niektóre z filmów były naprawdę przykre ale trafiały się także komiczne. W jednej z akcji ratownicy dojrzeli na dachu mieszkania człowieka machającego rękami. Na ten widok obniżyli maszynę i po linie spuścili jednego z nich. Ratownik obserwując machającego człowieka usłyszał. „Jazda mi stąd bo mi dach od stodoły zwieje.” Na co zdezorientowany ratownik odparł. „Jeżeli nie podda się pan ewakuacji będzie pan musiał pokryć koszt przelotu.” Te słowa przekonały poirytowanego człowieka i dał się ewakuować. Jednak niedługo po tym prywatną łodzią powrócił do domu. Podobnych przypadków było naprawdę mnóstwo jednak to ani trochę nie umniejszało tragizmowi jaki tam panował.
Kolejną przykrą sprawą, o której nie sposób zapomnieć było to, że spośród wielu strażaków pilnujących wałów część było pod wpływem alkoholu a to tyczyło się także dowódców. Mój sąsiad w ocalałym sklepie robił zakupy w obawie przed wielką wodą, nagle zajechał wóz wojskowy i dwóch panów w łaciatych mundurach poprosili 3 zgrzewy piwa i karton fajek. Na pytanie po co to? Bez wahania odpowiedzieli, że dla „starszyzny”. Wielu z moich znajomych potwierdzało fakt, że strażacy pili alkohol i zamiast ratować wały przed przerwaniem uskuteczniali różne zabawy. Np łowienie ryb w skrzynkę.
Na szczęście byli też tacy, którzy rzetelnie i z poświęceniem godnym podziwu wykonywali swoją pracę.
W szkołach w Dobrem i Rogowie rozpoczęto przyjmowanie darów dla powodzian od ludzi dobrego serca. Ci którzy nie znaleźli miejsca u rodziny czy znajomych nocowali na materacach w salach lekcyjnych. Doktorzy rozpoczęli szczepienie od tężca i odradzali ludziom jakiegokolwiek kontaktu z brudną wodą. Wodą, która zalała tysiące śmietników, szamb, wodą która utopiła wiele krów, świń czy innej trzody chlewnej. Obawa przed epidemią wzrosła ale ludzie ze łzami w oczach czekali na pierwsze oznaki opadającej wody. Już od wtorku woda zaczęła opadać po około 30 cm na dobę. Wilkowska społeczność ruszyła oglądać straty nie bacząc na zagrożenie epidemią czerwonki. Ludzie po prostu chcieli się zająć sprzątaniem. Widok rozbitych szyb, zniszczonych mebli, zalanych samochodów, popękanych murów wywoływał kolejną falę płaczu i załamania. Ci jednak co nie załamali się przystępowali do wyrzucania brudu z domu. My po raz pierwszy brodząc po wodzie dotarliśmy do domu dopiero w sobotę 29.05 czyli tydzień po zalaniu. To co ujrzeliśmy w domu przerosło nasze najczarniejsze scenariusze a takie scenariusze obok nas oglądały tysiące załamanych ludzi. Woda nie oszczędziła nic. To co pozostawiła po sobie widnieje na zdjęciach poniżej.
Przystąpiliśmy do sprzątania i na początek wyrzuciliśmy wszystkie meble, lodówkę, pralkę, telewizor i masę ubrań oraz dywany. Rozebraliśmy podłogę w przedpokoju i wytarliśmy pokoje ze śmierdzącego mułu. Wieczorem znów po wodzie wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do rodziców mojej narzeczonej - Justyny.
Wieczorem obejrzałem prognozę pogody i zmartwiło mnie to niczym cholerne Deja Vu. Znów ulewy na południowym wschodzie i znów szacowane 150 litrów deszczu na metr kwadratowy. Także wyczytałem, że nasze kochane władze chcą wysadzać wały aby przyspieszyć odpływ wody z terenów zalanych. „Może to i dobry pomysł ale na Boga nie wobec takich prognoz. Mało im 420 metrów dziury w wale do załatania?” – pomyślałem. Kolejne dni niestety potwierdziły to co widniało na portalach pogodowych. Deszcz znów lał jak z cebra ale prace przy uprzątaniu trwały w całej gminie. Wujowie z Warszawy dowieźli nam dwa agregatory prądotwórcze i można było pokusić się o nocleg W naszym zdewastowanym domu.
W Boże Ciało Do Zastowa Polanowskiego na sygnale jechały całe zastępy wozów strażackich grupami po kilkadziesiąt pojazdów. Także wojsko przy użyciu helikopterów dążyło do zasypania wyrwy powstałej po pierwszej fali. Mówiono, że pracuje tam ponad 2000 strażaków i wojsko. Pytanie czy tylko znów prac nie rozpoczęto zbyt późno? Woda przecież tak jak poprzednio począwszy od południa kraju topiła to co napotkała.
04.06 dzień po Bożym Ciele niemal całą rodziną staraliśmy się osuszać mieszkanie. Zostały zerwane wszystkie podłogi. Siekierami zdejmowaliśmy tynki i dom zaczynał przybierać stan surowy. Koło godziny piętnastej przybiegł do nas mocno zdyszany sąsiad mamrocząc do taty
- panie Bogdanie wał w Zastowie przerywa i policja nakazuje natychmiastową ewakuację Gminy Wilków - po czym pobiegł dalej. Tata z grupą pomocników udali się do samochodu i uciekli w bezpieczne miejsce. Ja z Kubą postanowiliśmy pozostać i tym razem zabezpieczyć to co się da. Szybko jednak zaczęliśmy podejrzewać, że to był fałszywy alarm. Woda na Wiśle była wówczas aż o dwa metry niższa niż podczas pierwszej fali. Ponadto nawet jeden samochód nie odjechał z Zastowa a było tam może 200 wozów strażackich. Wraz z Kolegą Michałem, który tez postanowił pozostać na noc w domu poszliśmy na własne oczy zobaczyć co dzieje się u wyrwy. Po drodze mijaliśmy zastępy strażaków, którzy palili ogniska i pilnowali porządku. Niektórzy niestety także pili piwo. Im bliżej wyrwy ludzi było coraz więcej zastanawiał tylko fakt, że nikt nic nie robił. To pozwalało nam poczuć się pewniej bo przecież podczas zagrożenia byłoby tutaj znacznie żywiej. Doszliśmy na miejsce i to co zobaczyliśmy nie pozostawiało złudzeń. Coś co bardziej przypominało wałek do ciasta niż wały wiślane miało nas obronić przed kolejna falą. Do przelania tego czegoś brakowało około 30 cm a mniej więcej o tyle miał się podnieść stan wody w nocy. Jedyną pocieszającą informacją było to, że w Zawichoście poziom wody już się nie podnosił w przeciągu całej doby. Nie mniej jednak nic nie robiący strażacy i wojsko to zdumiewający widok. A już do granic rozłościła nas wymiana zdań dwóch żołnierzy. Brzmiała ona mniej więcej tak.
- co Ci mówił dowódca?
- a nic, nachlał się i drze mordę na mnie.
Jak tak można postępować w obliczu tak poważnej sytuacji? Tak Kochani to jest Polska.
Wróciliśmy do domu zastanawiając się ile godzin wytrzyma ta prowizorka. Jednak alarmu nie było aż do godziny 23:30 kiedy to postanowiliśmy iść spać. Nazajutrz obudził mnie telefon od mamy. Dowiedziałem się, że właśnie przerwało wał i niezwłocznie mamy udać się w kierunku Machowa a stamtąd odbierze nas tata. Pocieszający był fakt, że woda w istocie była niższa o 1,5 metra niż za pierwszym razem. Nikt jednak nie mówił o trzeciej najgroźniejszej fali, która docierała właśnie do Sandomierza. W smutku rozważałem jakie rozczarowanie przeżyją sprzątający i Ci którzy wciąż o niej nie słyszeli... Dodam jedynie, że 07.06 woda pokonała ostatni Bastion wilkowskich wilków i pokryła niemal 100% gminy włącznie z miejscowością Dobre gdzie spokoju mieli zaznać Ci wygnani przez pierwszą falę.