Sandacz wśród wędkarzy nazywany „królem wód”, występuje głównie w zbiornikach zaporowych, rzekach, można go również spotkać w jeziorach
dzięki racjonalnie prowadzonej gospodarce rybackiej przez jej gospodarzy czy właścicieli.
Ciało sandacza jest krępe, wydłużone delikatnie spłaszczone w linii bocznej z szarobrązowym lub szarozielonym grzbietem, boki srebrzysto-zielone pokryte ciemnymi, poprzecznymi smugami. Wygrzbiecone ciało w partii przedniej, na której występują dwie płetwy grzbietowe, które mogą stykać się ze sobą lub występować oddzielnie. Pierwsza z nich jest błonkowata osadzona na kilkunastu twardych promieniach, druga zaś błonkowata, miękkopromienna z dwoma lub trzema twardymi promieniami, co charakteryzuje rodzinę okoniowatych.
Pysk długi, spiczasty z szerokim otworem gębowym. Silnie rozbudowana płetwa ogonowa może świadczyć o tym, że mamy do czynienia z bardzo zwinnym i szybkim pływakiem. Sandacz posiada charakterystyczne uzębienie zwane „psim”, są to dwa kły umieszczone z przodu obu szczęk między nimi licznie występujące małe szczotkowate zęby.
Ulubionymi miejscami gdzie możemy spotkać tego wytrawnego łowcę to zbiorniki wodne o twardym żwirowo-piaskowym lub kamiennym podłożu, na półkach skalnych, skarpach bądź stromych stokach. Unika on raczej silnie zarośniętych brzegów i silnego nurtu czając się za jakimiś zwadami. Mętna woda to kolejny argument na to, że możemy liczyć na spotkanie z sandaczem. Młode osobniki odżywiają się głównie zooplanktonem jak również bardzo małym narybkiem płoci, uklei, okonia. Samice zwykle rosną szybciej od samców, osiągając wiek 3-4 lat przy długości 35-45cm stają się dojrzałe płciowo.
Na naszych wodach najczęściej poławianym okazem są osobniki od 1 do 4 kg, w górnym wymiarze do 60-70 cm, natomiast zdarza się słyszeć tu i ówdzie, że któremuś wędkarzowi dopisało szczęście i złapał naprawdę wyjątkowy egzemplarz. W zależności od upodobań wędkarskich sandacze możemy łowić na kilka sposobów, lecz moim ulubionym jest spinning przy użyciu „metody opadu”.Na czym polega „metoda opadu” lub popularnie nazywana „jigowaniem”? Na niczym więcej jak na podnoszeniu i opuszczaniu przynęty, przy jednoczesnym jej prowadzeniu. Określając cały cykl w kilku słowach można opisać to w następujący sposób. Po zarzuceniu przynęty wybierając wolno luz linki, jednocześnie obserwując szczytówkę, ustawiamy wędkę do lustra wody pod kątem 30 stopni. Gdy przynęta znajdzie się na dnie, linka zluzuje się, co spowoduje zmniejszenie ciężaru na szczytówce. Jeżeli chodzi o sam sposób prowadzenia to są dwie szkoły.
Pierwsza z nich mówi, że podnosimy przynętę z dna pojedynczymi lub podwójnymi szarpnięciami przy jednoczesnym wybieraniu luzu linki, druga zaś proponuje podrywanie przynęty z dna za pomocą pojedynczych lub podwójnych obrotów kołowrotka.
I tak do momentu wyciągnięcia przynęty na brzeg. Nie chciałbym tu nikomu narzucać sposobu wykonania, choć z doświadczenia wiem, że drugi sposób jest dużo łatwiejszy. Ja dodatkowo przy leniwych braniach, prowadzę przynęte na boki przesuwając wędzisko od lewej do prawej lub odwrotnie. Sam moment brania to ułamek sekundy, kiedy linka zostanie szarpnięta a na kiju poczujemy szarpnięcie to właśnie nazywane jest wśród wędkarzy „sandaczowym pstryknięciem”. Większość brań następuje, kiedy linka jest prawie napięta a przynęta jest tuż nad samym dnem.
Sam moment holu to bardzo prosta sprawa, ponieważ przez prawie cały czas nasza zdobycz nie stawia oporu tylko tuż pod brzegiem lub pod łódką może zrobić parę odjazdów i ucieczek stawiając opór. Jako ciekawostkę technicznego rozwiązania brania, ze względu na twardy pysk sandacza stosuję hamulec dokręcony w granicach 70%-80% aby łatwiej było go zaciąć.
Na początku każdy z was może mieć trudności by trafić idealnie w sam moment brania, lecz po kilku wyjazdach, myślę, że każdemu z was uda się złapać przynajmniej jednego sandacza podczas wyprawy. Dobór sprzętu to druga połowa sukcesu by z takiej wyprawy wrócić z trofeum a więc:
Wędzisko do połowu sandacza z opadu w zależności od sposobu łowienia, powinno mieścić się w przedziałach: przy łowieniu z łodzi od 180 do 240 cm, natomiast przy łowieniu z brzegu najlepszą długością będzie od 270 do 300 cm. Podstawowymi cechami charakteryzujące takie kije to szybka akcja przy równocześnie miękkiej szczytówce oraz sztywny i mocny dolnik, przy zachowaniu gramatury wyrzutowej między 5 a 30 gram. Na rynku, dostępnych jest kilka modeli różnych firm ze reguły są to jigi, czyli kije z wklejaną szczytówką.
Kołowrotek średniej wielkości, o stałej szpuli i dość dużym przełożeniu a zarazem w miarę lekki, który nie zmęczy nas, podczas wielogodzinnego wędkowania ta sama zasada
obowiązuje nas przy doborze kija, aby nie był on za ciężki. Przy wyborze kołowrotka zwrócimy również uwagę dwie rzeczy: głębokość szpuli, na którą będziemy mogli nawinąć dużą ilość plecionki i w miarę długi i płynny hamulec, którym będziemy mogli w dowolnym momencie operować.
Plecionka powinna mieścić się w przedziale od 0,15 do 0,25 i najlepiej gdyby była w jaskrawym kolorze. Dlaczego plecionka, ze względu na swą sztywność i małą rozciągliwość prawie idealnie przekazuje nam zachowanie się przynęty podczas jej prowadzenie sygnalizując to nam za pomocą szczytówki, równocześnie daje możliwość natychmiastowej reakcji zacięcia brania sandaczowego. A jaskrawy kolor pomoże nam przy łowieniu bardzo wczesnym świtem lub późnym wieczorem.
Przynęty stosowane do tej metody, to przede wszystkim twistery, ripery oraz kopyta różnej wielkości i kolorach na główkach od 7 do 30 gram w zależności od łowiska, sposobu szukania i żerowania sandacza. Jeżeli obławiamy płytkie blaty bądź półki skalne stosujemy główki jak najlżejsze po to, by opad był nie za szybki, natomiast szukając sandaczy na dużych głębokościach tam gdzie z reguły one występują, najczęściej przeze mnie stosowaną gramaturą jest 15 lub 20 gramowa główka.
Sandacza głównie łowię w rzekach bądź jeziorach, lecz kilka razy do roku systematycznie w miarę możliwości czasowych wybieram się na dłuższe wędkowanie na zbiornikach zaporowych takich jak – Mietków, Pilchowice, Bielinek bądź Dychów gdzie również oprócz ładnych sandaczy można złapać dorodne okonie.
Na zbiornikach zaporowych z reguły łowię ze sprzętu pływającego i szukam „mentnookiego łowcy” na dużych głębokich skarpach, stokach, korzystając z planów batymetrycznych łowisk bądź echosondy.
Jeżeli chodzi o rzeki to podstawowym dla mnie łowiskiem jest Odra, która od paru lat zaczyna obfitować w dorodne sandacze, może nie na całej swej długości, ale są miejsca gdzie populacja sandacza jest duża, a nawet bardzo duża. Okolice Słubic, gdzie po powodzi w 1997 roku, rzeka została dosyć ładnie uregulowana. Powstały duże głębokie główki, gdzie na skraju nurtów spokojnego i prądowego tuż przy samym korycie rzeki skrywają się o tej porze sandacze.
Paweł "Garbus" Kołodziejczyk
Czytaj więcej...