- Szczegóły
- Odsłony: 7127
Ze względu na otwarty teren umożliwiający łowiącemu obserwację terenu przed ewentualnymi kontrolującymi strażnicy postanowili podejść go z kilku stron. Przyniosło to pożądany efekt ponieważ mężczyzna nie miał możliwości ucieczki. Również tym razem kolejny kłusownik był zaskoczony. Łowiącym okazał się 30 letni mężczyzna mieszkaniec Kamiennej Góry. Łowił na niedozwoloną przynętę tj. czerwonego robaka, nie posiadał uprawnień do połowu ryb i bezpośrednio z urządzenia hydrotechnicznego służącego do piętrzenia wody dodatkowo na odcinku zamkniętym . Mężczyzna posiadał przy sobie uśmiercone ryby gatunku pstrąg w ilości 8 sztuk. Były to ryby o wymiarach od 10 do 25 centymetrów.Jednego ze złowionych pstrągów udało się uratować strażnikom, którzy wpuścili go niezwłocznie spowrotem do wody.
Pstrąg jest obecnie w okresie ochronnym, przechodzi tarło i jego połów jest całkowicie zabroniony. Ryby na wskazanym odcinku rzeki są dziesiątkowane przez kłusowników. Społeczni strażnicy wszystkimi możliwymi sposobami starają się z nimi walczyć. Przypomnijmy dniu 20.10.2012 strażnicy ujawnili na tym samym odcinku rzeki kłusownika , który dziesiątkował chronione ryby szczegóły TUTAJ i TUTAJ.
Strażnicy po potwierdzeniu danych osobowych przez wezwany patrol policji sporządzą wniosek o ukaranie za pośrednictwem Okręgu PZW do Sądu Rejonowego w Kamiennej Górze.
Możemy mieć tylko nadzieję , że Sąd ukarze odpowiednio ujętych kłusowników.
{fshare}
- Szczegóły
- Odsłony: 10593
Protest wędkarzy nagłośniły media, huczą o nim fora internetowe, a sprawa zainteresowała nawet parlamentarzystów. Sami zainteresowani odżegnują się jednak od polityki.
– Nie jest to akcja inspirowana politycznie, ani prowadzona przez którekolwiek z kół wędkarskich.
Ten problem bulwersuje od dawna wędkarzy z Podlasia, narastał od lat i dlatego skłonił do podjęcia działań bardzo wielu ludzi – pisze w liście do naszej redakcji lokalny działacz PZW, prosząc jednocześnie o anonimowość.
Wędkarze zapewniają, że ich sprzeciw podpisało już ponad 5 tysięcy osób. Wśród nich większość to mieszkańcy okolic Białegostoku, Białowieży, Bielska Podlaskiego i Narewki, ale także turyści. W treści dokumentu czytamy:
"Odłowy sieciowe ryb na zbiorniku Siemianówka prowadzone przez Polski Związek Wędkarski doprowadziły do dewastacji ekosystemu wodnego zalewu. Drastycznie spadła populacja ryb, pozostała praktycznie drobnica, złowienie atrakcyjnej ryby na wędkę graniczy z cudem.
Doprowadziło to do spadku atrakcyjności wędkarskiej naszego regionu, hamuje rozwój turystyki
i agroturystyki. Mieszkańcy nasi na ryby muszą wyjeżdżać nad morze lub za granicę, niewielu na to stać. Nie mogą się też rozwijać branże obsługujące turystykę w okolicach zalewu.
Kraje Europy Zachodniej i niektóre regiony Polski nie prowadzą odłowów sieciowych ryb na wodach publicznych. My dalej jesteśmy w Polsce B.”
– Kiedyś było tu wędkarskie eldorado. To do nas zjeżdżali miłośnicy moczenia wędki, a dziś sami musimy jechać w Polskę, by powędkować – mówi współorganizator protestu. – Problemem są odłowy sieciowe, po których wędkarzom zostaje drobnica. Nie pozwalają one też rybie wytrzeć się, więc występuje problem z jej rozmnażaniem.
Wędkarze twierdzą, że PZW działa wbrew interesom własnych członków i dba tylko o swoje finanse.
Sprawą zainteresowali się samorządowcy oraz parlamentarzyści. – Pierwsze interwencje w białostockim zarządzie koła podejmowaliśmy już w maju, ale nie przyniosły one skutku. Nie było odzewu ze strony władz PZW. Wysłaliśmy więc pismo do sejmowej komisji rolnictwa – opowiada Henryk Łukaszewicz, pochodzący z Hajnówki radny województwa podlaskiego.
Sprawą zajęli się też parlamentarzyści.
– Złożyłem interpelację poselską, a protest wędkarzy przesłałem ministrowi rolnictwa – zapewnia "Kurier Hajnowski” poseł Krzysztof Jurgiel, wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi. – Ma on miesiąc na odpowiedź. Sądzę, że w grudniu będziemy obradować w tej sprawie.
W całym konflikcie najciekawsze jest to, że z głosem protestujących wędkarzy zgadzają się władze okręgu PZW, przeciwko którym protest podniesiono.
– Okręg PZW w Białymstoku nie jest zwolennikiem odłowów gospodarczych prowadzonych na wodach będących w naszym użytkowaniu – zapewnia Ryszard Broniszewski, prezes zarządu Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Białymstoku.
Broniszewski przyznaje, że odłowy gospodarcze przysparzają PZW dużo problemów, ale związek jest zmuszony do ich prowadzenia zgodnie z zapisami z tzw. operatu rybackiego i umową z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Warszawie.
– Zgadzamy się z postulatami wędkarzy dotyczącymi zaniechania odłowów gospodarczych na zbiorniku Siemianówka – zapewnia prezes Broniszewski. – Prowadzone są prace dotyczące zmian tzw. operatu rybackiego i zaniechania odłowów.
Prezes informuje, że dotychczasowa gospodarka rybacko-wędkarska na Siemianówce ma na celu podniesienie jakości wody i wykorzystanie możliwości produkcyjnych zbiornika.
– Żeby zrozumieć, z czego wynikają zapisy operatu rybackiego, należy sięgnąć do lat 1999-2001 i przypomnieć sobie zamieszanie z sinicami i jakością wody – tłumaczy. – Na podstawie nakazów wojewody zmuszeni byliśmy do zmasowanych odłowów ryb i zarybienia rybami drapieżnymi. Systematyczną pracą zbudowaliśmy zbiornik słynący z pięknych sumów i szczupaków.
Prezes zapewnia, że chociaż zabiegi związane z rybactwem nie należą do popularnych, to prowadzone są zgodnie z prawem. Odnosi się też do zarzutów wędkarzy dotyczących interesu finansowego okręgu PZW.
– Uzyskany z odłowów przychód pozwala m.in. pokryć koszty utrzymania zbiornika i ma bezpośredni wpływ na wysokość składki okręgowej na zagospodarowanie i ochronę wód – tłumaczy Ryszard Broniszewski.
źródło: poranny.pl
- Szczegóły
- Odsłony: 7704
Pan Marian z Ustki od lat jest wędkarzem. W liście, jaki wysłał do naszej redakcji, opisał zdarzenie, jakie spotkało go na usteckim molo.
– Po pracy postanowiłem sobie powędkować, a było po godzinie 16. Pogoda wspaniała, słońce jeszcze wysoko, cisza, spokój, brak wariatów na skuterach. Było nas kilku, może nawet kilkunastu wędkarzy – opisuje pan Marian. – Po godzinie 17 przyjechali ze straży wędkarskiej i nas pogonili, ponieważ, jak stwierdzili, na wodach morskich od października można wędkować tylko w godzinach od 7 do 17.
Nasz czytelnik od funkcjonariuszy dowiedział się, że powodem tego ograniczenia jest walka z kłusownikami, którzy w nocy stawiają siatki na trocie. Przepis zawarty jest ono w rozporządzeniu dyrektora Inspektoratu Rybołówstwa Morskiego. Nie pomogły tłumaczenia, że o godz. 17 jest jeszcze jasno.
– Nic z tego nie rozumiem – przyznaje nasz czytelnik w liście do redakcji. – Zawsze w wędkarstwie obowiązywała prosta zasada: "od świtu do zmierzchu”, a tu nagle taki numer. Na odchodne strażnicy stwierdzili jeszcze, że po zmianie czasu na zimowy o godzinie 17 będzie już ciemno i rozporządzenie zadziała. Nie rozumiem, jak można wydawać takie rozporządzenia. Moim zdaniem jest to ewidentne ograniczenie praw i swobód obywatelskich. Gdzie tu demokracja? – pyta wędkarz z Ustki.
Marcin Mystek, zastępca okręgowego inspektora rybołówstwa morskiego w Słupsku, przyznaje, że od października do końca grudnia obowiązuje zakaz wędkowania na wodach portowych w Ustce, Rowach i Łebie. Ma to związek z migracją troci, które wpływają z morza do rzek w celu odbycia tarła.
– W pozostałych miejscach można wędkować przez całą dobę – mówi Marcin Mystek. – Obostrzenia, które okręgowy IRM wprowadził na wodach portowych, mają nam pomóc w walce z kłusownikami, którzy działają głównie po zmroku i w nocy.
Twierdzi, że kłusownicy łapią trocie za pomocą sieci rybackich, często wcześniej kradzionych z kutrów, albo wędkami zakończonymi specjalnymi kotwiczkami.
– Naszym zdaniem, godziny obowiązywania zakazu wędkowania na wodach portowych są bezsporne i nie ma sensu z nimi dyskutować. Tym bardziej że kłusownicy wybierają sobie każdą nadarzającą się okazję, żeby nielegalnym sposobem złowić ryby, również w dzień. O tej porze roku wieczorami, gdy jest ciemno, aktywność uczciwych wędkarzy maleje. A my przecież działamy również w ich interesie – zapewnia Marcin Mystek.
Zakaz wędkowania w godz. 17-7 przestanie obowiązywać z dniem 1 stycznia. Do końca września przyszłego roku wędkarze ponownie będą mogli łowić ryby w portach przez całą dobę.
źródło: Serwis Głosu Pomorza
- Szczegóły
- Odsłony: 9040
W kilkanaście dni po rozpoczęciu sezonu ochronnego ryb jeden z kłusowników wpadł na gorącym uczynku. Strażnicy Miejscy z Karlina do walki z nimi używają nowoczesnego sprzętu.
1 października ryby łososiowate objęte zostały ochroną. Dotyczy to przede wszystkim troci i łososi, które migrują do miejsc rozrodu. Dotkliwe kary nie zniechęcają kłusowników – choć sąd może nałożyć na nich grzywnę w wysokości trzydziestokrotnej wartości skłusowanych ryb, liczą na szybki zbyt i łatwy zarobek.
Karlińska Straż Miejska rozpoczęła coroczną żmudną walkę z przestępcami. Walkę żmudną, bo trudno jest udowodnić łamanie prawa komuś, kto nie został złapany na gorącym uczynku. – Zatrzymaliśmy na gorącym uczynki mieszkańca gminy Karlino, który wyciągał z Parsęty zarzucone wcześniej sieci – informuje Jarosław Langner, komendant karlińskiej Straży Miejskiej. Strażnicy do walki z kłusownikami używają nowoczesnego sprzętu. – To fotopułapki, które możemy montować na różnych wysokościach rzeki. Kłusownicy nie mogą spodziewać się, gdzie danego dnia będzie zainstalowana fotopułapka – mówi komendant.
Jak dokładnie działa sprzęt – tego mundurowi nie chcą zdradzać. Wiadomo jednak, że czujniki uruchamiają sprzęt, kiedy ktoś się porusza. Kilka pstryknięć i już kłusownik ma pamiątkowe zdjęcia, a te szybko trafiają na monitory strażników. I to nie wszystko. – W pobliżu rzeki zamontowaliśmy trzy stałe kamery monitoringu – tłumaczy Waldemar Miśko, burmistrz Karlina.
Skuteczną akcją ma już na koncie Społeczna Straż Rybacka w Koszalinie wspierana przez członków Odmłodzonej Sekcji Antykłusowniczej – zatrzymali na gorącym uczynku trzech kłusowników wyławiających trocie wędrowne z przepławek na rzece Grabowej. W ręce policji trafiło dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Akcja zakończyła się na terenie kanału portowego w Darłowie, gdzie zlikwidowano sieć kłusowniczą o długości około 200 metrów.
źródło: GK24
- Szczegóły
- Odsłony: 7951
??- Nasz związek wyciąga sieciami z Siemianówki tyle ryb, że dla nas niewiele zostaje - skarżą się hajnowscy wędkarze. - Odławiamy znacznie mniej, niż dopuszcza operat, dzięki któremu możemy tu w ogóle gospodarować - ripostuje PZW
Do tej pory pod apelem, którego autorzy domagają się zaprzestania odłowów gospodarczych w zbudowanym na górnej Narwi zalewie, podpisało się już kilka tysięcy osób.
Autorzy petycji uważają, że prowadzone przez Polski Związek Wędkarski połowy sieciami doprowadziły do dewastacji ekosystemu wodnego zalewu. Według nich w wodzie pozostała praktycznie drobnica i złowienie atrakcyjnej ryby na wędkę graniczy z cudem. W sieci Zarządu Okręgu Białystok Związku co roku wpada do 25 ton ryb.
- Żeby powędkować, mieszkańcy nasi muszą wyjeżdżać nad morze lub za granicę, niewielu na to stać. Nie mogą się też rozwijać branże obsługujące turystykę w okolicach zalewu. Generalnie spadła atrakcyjność wędkarska naszego regionu - uważa Andrzej Siemieniuk, prezes hajnowskiego koła Leśnik PZW. Podkreśla, że według własnego statutu związek ma się zajmować promocją i rozwojem wędkarstwa, a wody publiczne, do których zalicza się też Siemianówka, powinny być według prawa dostępne dla wszystkich.
- Tę sprawę poruszamy od lat bezskutecznie, wciąż słyszymy, że te 240 tysięcy złotych wyciągane z sieci postawionych w zalewie jest niezbędnych do funkcjonowania okręgu. A przecież inne okręgi rezygnują z odłowów sieciowych. Tak stało się np. w Olsztynie i Toruniu - mówi prezes Siemieniuk, przywołując też przykład państw na zachód od Polski, w których wody publiczne są wodami dla wędkarzy.
Problem nie dotyczy tylko Podlaskiego i Siemianówki. Ze swoim okręgiem o ryby spierają się też wędkarze z Mazur i Suwalszczyzny. Tym hajnowskim sprawą udało się zainteresować lokalnego działacza PiS Henryka Łukaszewicza. Napisał on do swojego partyjnego szefa, a zarazem przewodniczącego sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi Krzysztofa Jurgiela. Prosi on, by komisja zajęła się sprawą "dewastacji wód publicznych majątku skarbu państwa przez organizacje powołane statutowo do innych celów". Chce też, by niezależni od PZW i Instytutu Rybactwa Śródlądowego ocenili w ogóle celowość odłowów sieciowych. Komisja ma się sprawą zająć w listopadzie.
Petycją i przesłanymi do Sejmu zarzutami zaskoczony wydaje się Jerzy Łucki, dyrektor biura Zarządu Okręgu Białystok Polskiego Związku Wędkarskiego.
- Owszem, ten temat wraca raz na jakiś czas, ale nikt nie informował nas o tym, że jest petycja, że ktoś się pod nią podpisuje. Nikt z nami na ten temat nie rozmawia. Co zaskakuje o tyle, że nie jesteśmy przeciwko tej akcji - utrzymuje dyrektor. Z rezerwą podchodzi do doniesień, że dla wędkarzy na Siemianówce zostają tylko małe ryby.
- Z przesyłanych do nas przez skarbników poszczególnych kół rejestrów połowów wynika bowiem coś zupełnie innego - mówi. Dodaje, że związek nie stawia na Siemianówce sieci z chęci zysku, ale w celach statystyczno-sanitarnych. By wiedzieć, ile ryb w zalewie żyje i w jakiej są kondycji.
- Oczywiście, że liczba ryb dla wędkarzy zmniejsza się o to, co odłowimy, inaczej się nie da. Tyle że my musimy odławiać, bo to nakazuje nam dziesięcioletni operat Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie. Bez niego nie moglibyśmy zarządzać tym zbiornikiem - wyjaśnia, podkreślając, że operat dozwala odłowienie 80 ton rocznie. Związek zaś wyciąga co roku od 22 do 25 ton ryb. Obecny operat obowiązuje do 2014 roku.
- Potem możemy spróbować namówić instytut, by rybostan zalewu określać na podstawie rejestru ryb przygotowywanego przez wędkarzy. Wcześniej nie ma takiej możliwości - mówi dyrektor Łucki. Na pytanie, jak poradziłby sobie zarząd okręgu bez zysku ze sprzedawanych ryb z Siemianówki, odpowiada, że po pierwsze, po odliczeniu kosztów związek ma z tego 120 tysięcy rocznie, a po drugie, tego nie sposób oszacować z marszu. Związek bowiem prowadzi też inną działalność, np. na stawach hodowlanych.
- Ale to nie jest dla nas być albo nie być - podsumowuje.
Wójt leżącej na południowym brzegu zalewu gminy Narewka o proteście wędkarzy nie słyszał. To znaczy widział petycje w lokalnych sklepach, nikt się natomiast do niego w tej sprawie nie zgłaszał.
- To logiczne, że czym więcej się wyciągnie sieciami, tym mniej dla wędkarzy zostaje. Z drugiej strony jednak PZW ten zalew co roku zarybia. Za mało o tym wiem, żeby zajmować stanowisko - komentuje Mikołaj Pawilcz, którego gmina od kilku lat promuje się konsekwentnie, właśnie opierając się na walorach zalewu, jako "Kraina Dobrych Wiatrów".
źródło: gazeta.pl Białystok
- Szczegóły
- Odsłony: 7767