Berkley 2
Chciałbyś poinformować o ciekawym i ważnym wydarzeniu? Wyślij info na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.



Zima coraz bliżej, pora zrobić porządki na łowiskach. Szczecineccy wędkarze postanowili, że tegoroczną jesienną akcję sprzątania brzegów związkowych akwenów rozpoczną od jeziora Lipnica leżącym przy drodze krajowej nr 20.

- Zapraszamy wszystkich członków koła. Mam nadzieję, że będzie nas wielu, bo pracy nad Lipnicą mamy, co niemiara – mówi „Tematowi" Andrzej Pilzek, prezes Koła Wędkarskiego PZW „Jesiotr". – Mile widziane są również osoby niebędące członkami naszego koła wędkarskiego. Liczymy też na udział w akcji młodzieży i ekologów. Zabezpieczymy narzędzia służące do podejmowania śmieci, również worki foliowe. Lipnica to nie tylko znakomite łowisko karpiowe, ale przede wszystkim jezioro, nad którym latem chętnie wypoczywamy. Dlatego warto jego brzegi sprzątać regularnie przez cały rok.

Wędkarze ogłosili zbiórkę dla swoich członków – w sobotę 22 listopada o godz. 9 przy siedzibie koła na ul. 9 Maja. Dojazd na łowisko nastąpi we własnym zakresie. Po akcji sprzątania będzie wędkarskie ognisko i pieczenie kiełbasek.

Warto dodać, ze podczas wiosennej - marcowej akcji sprzątania nad Lipnicą wędkarze zebrali kilkadziesiąt 120-litrowych worków śmieci. Z wody i z brzegów podjęli różnego rodzaju butelki po piwie nawet takie pamiętające jeszcze stary szczecinecki browar, butelki po innych alkoholach, tekturowe i plastikowe opakowania, pudła po telewizorach i niemal kompletny tapczan. Złomiarze zostawili również nad Lipnicą plastikowe otuliny po wypalanych kablach, a kłusownicy sprzęt wędkarski.

temat szczecinecki

Kabel elektryczny wsadzili do przepławki dla ryb obok elektrowni wodnej na rzece Radew. I wyciągali porażone prądem ryby kilogramami. Proceder mógł trwać wiele lat.

Tak prostego, a zarazem sprytnego urządzenia, i - co najważniejsze - ukrytego w miejscu, w którym nikt by się nie spodziewał, wędkarze i strażnicy rybaccy nie widzieli już dawno. Policjanci też byli zaskoczeni, gdy wykryli, że ten kłusowniczy proceder był prowadzony wewnątrz elektrowni wodnej, na specjalnej przepławce dla ryb. Łososie i trocie niemal same wpływały im w ręce.

Trwa okres ochronny na łososiowate, więc te płyną całymi stadami w górę rzek na tarliska. Obok wszelkich przeszkód na rzekach - takimi są też elektrownie wodne - muszą więc być przygotowane specjalne przepławki. Taka istnieje też obok poniemieckiej jeszcze elektrowni wodnej w Karlinie. I to właśnie na niej kłusowali dwaj mężczyźni, mieszkańcy Karlina. W czwartek zostali zatrzymani, wczoraj przedstawiono im już zarzuty: nielegalnego odłowu ryb i posiadania znacznych ilości nielegalnego tytoniu. Bo po przeszukaniu ich mieszkania mundurowi znaleźli jeszcze blisko trzy kilogramy tzw. krajanki tytoniowej.

- Od dłuższego czasu mieliśmy pewność, że gdzieś na Radwi kłusownicy trzebią nam rzekę bez opamiętania, ale nie mogliśmy tego zlokalizować - mówi nam Marek Lewandowski, prezes Polskiego Związku Wędkarskiego w Koszalinie, któremu podlegają wody w całym regionie. - Radew była rzeczywiście wyjątkowo uboga w rybę. Gdy więc wreszcie z pomocą karlińskich policjantów udało się namierzyć i złapać kłusowników na gorącym uczynku, byliśmy naprawdę wyjątkowo zaskoczeni.

Zatrzymani mężczyźni skonstruowali prostą pętlę z przewodu elektrycznego, który podłączyli do sieci energetycznej. I wsadzili to do przepławki. Ryby nie miały więc żadnych szans.

Akcja straży rybackiej i policjantów była planowana długo, ale zakończyła się pełnym sukcesem. Doprowadziła do zatrzymania obu mężczyzn i to na gorącym uczynku. Ustalono, że w ciągu tylko dwóch godzin kłusownicy wyciągnęli z przepławki 10 sztuk ogłuszonych łososi o wadze 3 - 4 kilogramy każdy. Przez całą noc mogli więc wyciągnąć nawet 100 kilogramów ryb. Podejrzewa się, że proceder trwał kilka lat. Niewykluczone są dalsze zatrzymania.

Grzegorz Grzyb z Komendy Powiatowej Policji w Białogardzie informuje, że za nielegalny odłów ryb mężczyznom grożą nawet 3 lata więzienia. Za posiadanie nielegalnego tytoniu nawet 5 lat więzienia.

Serwis Głosu Koszalińskiego

Kilka dni temu na nielegalnym połowie troci w pobliżu Stepnicy przyłapano… emerytowanego profesora Wydziału Nauk o Żywności i Rybactwa Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego. Dowody są mocne i jednoznaczne: na zdjęciach wyraźnie widać pana profesora łowiącego w rzece, na której obowiązuje obecnie zakaz połowu. Sprawa została przekazana policji.



– Skoro kłusować potrafi profesor, czegóż wymagać od zwykłych ludzi? – rozkłada ręce Artur Furdyna, zamiłowany wędkarz i absolwent wydziału rybactwa, który w zatrzymanym starszym panu rozpoznał swojego profesora.
Nie ma wątpliwości, że pan naukowiec wiedział, co robi: łowił na tarlisku, które onegdaj było tematem jego pracy naukowej. Od października do końca grudnia troci łowić nie wolno, jest okres ochronny.

Kłusownictwo kwitnie w najlepsze, choć zmieniają się metody. Jeszcze niedawno proceder polegał na staniu nad brzegami rzek i strumieni z widłami, którymi wybierano z płytkiej wody ryby płynące na tarliska. Patrole policji, straży gminnych i straży rybackich, których wiele pojawia się nad wodami w ostatnich latach, nieco ograniczyły skalę drobnego kłusownictwa. Prawdziwym problemem jest kłusownictwo zorganizowane, odbywające się z wykorzystaniem profesjonalnego sprzętu i metod omalże przemysłowego odłowu. To dobrze zorganizowany biznes, przynoszący przestępcom duże dochody, a ogromne straty w populacji szlachetnych ryb, z trudem odbudowywanej po latach dewastowania rzek.

24Kurier.pl

Mieszkańcy Łeby skarżą się na wędkarzy, którzy śmiecą i załatwiają swoje potrzeby byle gdzie. Urzędnicy obiecują ustawienie przenośnej toalety.
Miejsce przy kanale jest często odwiedzane przed wędkarzy, zarówno tych miejscowych, jak i turystów. Miłośników rzucania kija w wodę nie brakuje też jesienią. Na nich właśnie narzekają mieszkańcy.

– Wszystko rozumiem, wędkarstwo to naprawdę bardzo fajne hob­by, ale, niestety, wędkarze zaśmiecają nasze miasto – mówi jedna z łebianek. – Papierki czy puste butelki po napojach to nie problem, gorzej jest wtedy, gdy wędkarz odczuje naturalną potrzebę fizjologiczną. Toaletę robią sobie za krzakiem. Nie raz takie rzeczy widziałam.

Problem zauważyła też Halina Stachewicz, radna miejska, która już w tej spra­wie interweniowała w Urzę­dzie Miejskim w Łebie. – Mieszkańcy ulicy Abrahama czy Wróblewskiego mają problem z zanieczyszczaniem okolic ich zamieszkania przez wędkarzy – uwa­ża radna. – Chodzi o to, że przy nabrzeżu nie ma toalet.

Swego czasu burmistrz proponował, aby jednostki pływające z wędkarzami, bo ich też ten problem dotyczy, cumowały w porcie jachtowym. Armatorzy nie wyrażają jednak na to zgody, gdyż płacą opłaty portowe, a w porcie jachtowym musieliby jeszcze raz ponosić koszty. Poza tym nie wszystkie jednostki mogą tam wpływać, bo to jest, jak sama nazwa wskazuje, akwen dla jachtów. Czy można by więc w tych okolicach postawić toalety, choćby przenośne, lub w inny sposób rozwiązać ten problem?

Sprawę zbadał już Andrzej Strzechmiński, burmistrz Łeby. – W bezpośredniej bliskości ulicy Abrahama gmina nie ma gruntów odpowiednich do postawienia stałej toalety publicznej – mówi Andrzej Strzechmiń­ski. – Aby ustawić taki obiekt, należałoby pozyskać odpowiedni teren, mam na myśli kupno czy dzierżawę. Trzeba też zaplanować w budżecie pieniądze na projekt i budowę, a także uzyskać pozwolenia. Oczywiście prostszym rozwiązaniem jest ustawienie toalety tymczasowej, na przykład kontenerowej, ale również w tym przypadku niezbędne jest znalezienie odpowiedniego miejsca.

Według burmistrza najlepszą lokalizacją wydaje się miejsce, na którym teraz stoją budki gastronomiczne. – To własność skarbu państwa w trwałym władaniu Urzędu Morskiego w Słupsku – mówi Strzechmiński. – Te­ren znajduje się na wysokości posesji przy ulicy Abrahama 15-18. Podejmę rozmowy z urzędem morskim w celu wspólnego rozwiązania tego problemu.

Serwis Głosu Pomorza

Połowa troci i łososi w rzece Słupi padnie. Ryby masowo chorują na wrzodzienicę. To w warunkach naturalnych choroba nieuleczalna. Bakteria powoduje owrzodzenie ciała, jego osłabienie i efekcie śmierć ryb. Trocie i łososie nie mają sił na przemieszczenie się w górę rzeki i tarło. Pierwsze oznaki epidemii pojawiły się siedem lat temu i nadal sytuacja jest zła.

 


Obie przepławki w Słupsku są monitorowane. - Na podstawie zapisu kamer widzimy, że choruje 50 procent ryb, a nawet więcej, mówi Marcin Miller z Parku Krajobrazowego Dolina Słupi. - Na szczęście części troci
i łososi, tych z wczesnym stadium choroby udaje się dotrzeć na tarło i dzięki temu populacja nie wymiera.
Z naszych obserwacji wynika, że przez przepławki przechodzi od pięciu do dziesięciu tysięcy sztuk.

Ryby można leczyć w zamkniętych zbiornikach, ale konieczne byłoby ich odłowienie i kuracja trwająca nawet kilka miesięcy. W warunkach naturalnych dodawanie środków leczniczych i utrzymanie właściwego stężenia w rzece jest trudne do wykonania i może być szkodliwe dla innych organizmów.

Wędkarze i pracownicy parku odławiają martwe ryby, by nie zalegały w rzece i powodowały kolejnych zachorowań. Specjaliści ostrzegają też, że zjedzenie ryby zakażonej wrzodzienicą jest szkodliwe dla człowieka.

Radio Gdańsk

Zgodnie z założonym harmonogramem zakończona została pionierska w skali kraju i Europy inwestycja. Wygląda imponująco. 24 października br. dokonano uroczystego otwarcia przepławki, zakończono realizację inwestycji pod nazwą „Przebudowa jazu piętrzącego na rzece San na przepławkę dla ryb”. Oprócz jazu wybudowano też kanał dla kajakarzy z dwiema zatokami, placem widokowym i infrastrukturą towarzyszącą. Prezydent Przemyśla Robert Choma zaznaczył, że miejsce to nie tylko umożliwia migrację różnych gatunków ryb w górę Sanu, zyskało ono też nową funkcję – turystyczno-rekreacyjną.

W sali konferencyjnej urzędu miejskiego dokonano prezentacji zadań wykonanym w ramach projektu.