Abu 1
Chciałbyś poinformować o ciekawym i ważnym wydarzeniu? Wyślij info na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.



Prace hydrotechniczne prowadzone na polskich rzekach powinny zostać skontrolowane przez Najwyższą Izbę Kontroli. Istnieje obawa, że setki milionów złotych są marnotrawione na finansowanie inwestycji szkodliwych dla środowiska. Takie wnioski wynikają z listopadowego posiedzenia Komisji Senackiej do spraw Ochrony Środowiska. Organizacja ekologiczna WWF Polska zaprezentowała na nim raport dotyczący niszczenia polskich rzek.


Problem prac prowadzonych na polskich rzekach wymaga pilnej interwencji władz
– uważa Mariusz Zega
z WWF Polska. – Stoimy przed realnym zagrożeniem zniszczenia rzecznych ekosystemów i ich zasobów przyrodniczych. Dlatego niebezpieczeństwa związane z ochroną rzek przedstawiliśmy w specjalnej prezentacji na temat „Skutków środowiskowych, skali i skutków prawnych prac hydrotechnicznych prowadzonych na rzekach polskich”, powstałej na podstawie raportu przygotowanego na zlecenie naszej organizacji.

Nowa kategoria zagrożeń

Dwa poprzednie posiedzenia Komisji Ochrony Środowiska Senatu dotyczące gospodarki wodnej poświęcone były wnioskom z Raportu Komitetu Badań nad Zagrożeniami Związanymi z Wodą przy prezydium PAN, podsumowanego w Stanowisku Komisji. Zidentyfikowano wtedy cztery najważniejsze kategorie zagrożeń związanych z ochroną wód w Polsce: ich nadmiar, niedobór, nieodpowiednia jakość oraz zagrożenia instytucjonalne związane z zarządzaniem zasobami wodnymi. WWF Polska w swojej prezentacji przed Komisją wykazał, że należy dodać piątą kategorię zagrożeń - postępującą degradację rzek.

Polski rząd jest zobowiązany Ramową Dyrektywą Wodną do osiągnięcia w roku 2015 „dobrego stanu wód”, czyli możliwie najbliższego naturalnemu stanu koryta rzeki i jej doliny oraz dobrego stanu populacji zasiedlających rzekę organizmów, w tym ryb.

W myśl Ramowej Dyrektywy Wodnej rzeka to nie odbiornik wód drenażowych, ścieków, czy też droga wodna – dodaje Zega. - Rzeka powinna być przede wszystkim „żyjącą rzeką”, a jej wykorzystanie powinno odbywać się w sposób zrównoważony, który będzie w zgodzie z zasadami ochrony środowiska. W naszym kraju utarło się myślenie, że dewastacja małej rzeki nie oznacza straty przyrodniczej. Jest jednak przeciwnie, bo wiele takich małych rzek i potoków, było historycznymi tarliskami łososia i troci wędrownej.

Syzyfowe zarybianie i zmarnotrawione miliony


Ministerstwo Rolnictwa już od dziesięcioleci realizuje program restytucji ryb wędrownych – średnie roczne nakłady na ten cel sięgają 5 milionów złotych. Z Programu Operacyjnego Ryby na lata 2014-2020 na przepławki zostanie przeznaczona kwota ponad 56 milionów złotych. Nawet jeśli przeszkody dla wędrówki ryb w górę rzeki zostaną usunięte, to łososie i trocie nie będą miały dokąd wędrować, gdyż rzeki tarliskowe zostaną zniszczone. Jesteśmy świadkami sabotowania wysiłków Departamentu Rybołówstwa w resorcie rolnictwa, podejmowanych na rzecz odtworzenia zasobów najcenniejszych ze względów gospodarczych gatunków ryb, takich właśnie jak łosoś. W części prezentacji poświęconej raportowi przygotowanemu przez WWF Polska wykazano, że stosowane sposoby regulacji rzek stoją w rażącej sprzeczności z nowoczesną, proekologiczną gospodarka wodną. Stosowane obecnie rozwiązania odpowiadają podejściu stosowanemu
w połowie ubiegłego wieku, kiedy to za obowiązek i miarę postępu uznawano ujarzmianie przyrody. Tak nie powinno regulować się rzek. Uregulowanie naturalnej rzeki i przekształcenie jej w kanał o przekroju trapezu oznacza bowiem katastrofalną w skutkach degradację hydromorfologii i całego ekosystemu rzeki.

Oczywiście czasem trzeba umocnić narzutem kamiennym podmywany przez wodę brzeg rzeki jeśli stanowi to zagrożenie dla ważnej infrastruktury, na przykład drogi – tłumaczy Zega. - Nie ma jednak żadnego uzasadnienia dla stosowania tak kosztownych umocnień brzegów meandrującej rzeki w otwartym krajobrazie, niezasiedlonym przez człowieka, gdzie dominują pola, łąki czy też lasy. Warto pamiętać, że koszt umocnienia narzutem kamiennym kilometra brzegu rzeki może wynosić nawet do sześciu milionów złotych! Oznacza to, że koszt zdewastowania kilometra rzeki wynosi tyle ile roczne nakłady Ministerstwa Rolnictwa na przywrócenie ryb wędrownych. W tej sytuacji trudno oprzeć się wrażeniu, że główną motywacją do zastosowania tak kosztownych wariantów regulacji rzek płynących przez łąki i lasy było szybkie wydanie jak największej ilości środków publicznych.

Odmulają za miliony


WWF Polska przedstawił również problem związany z tak zwanymi pracami utrzymaniowymi. Najczęściej polegają one na pogłębianiu rzeki. Uzasadnieniem pogłębiania jest zwykle ochrona przeciwpowodziowa rozumiana jako dążenie do obniżenia poziomu wód gruntowych w celu likwidacji lokalnych podtopień łąk
i przyspieszenia spływu wód. Degraduje się w ten sposób ekosystemy rzek i ich doliny, w sytuacji, gdy w Polsce odłogiem leżą tysiące hektarów ziemi uprawnej położonych z dala od rzek. Należy podkreślić, że przyspieszenie spływu wód z małych rzek w zlewniach rolniczych skutkuje zwiększeniem zagrożenia powodzią na większych rzekach i na zlokalizowanych w ich dolinach terenach zabudowanych.
Jak wynika z naszego raportu, tylko w ramach prac utrzymaniowych zniszczono już 15 tysięcy kilometrów rzek i to zaledwie w ciągu trzech lat (2010-2013).

Regulacja, w tym roboty utrzymaniowe, zwiększają ryzyko powodzi poprzez zwiększenie prędkości przepływu w korycie udrożnionym i pogłębionym, skrócenie biegu rzeki oraz wzrost intensywności tzw. deszczu krytycznego
– wyjaśnia Zega. - Przeprowadzone analizy wykazały, że jeśli poprzez regulację o 10% przyśpieszymy spływ wód powodziowych i jednocześnie o 10% skrócimy długość cieku, to możemy oczekiwać wzrostu natężenia maksymalnego przepływu fali powodziowej o 38%, co oznacza bardzo poważny wzrost zagrożenia.

Skala i skumulowane skutki degradacji rzek są bardzo trudne do oceny. Niestety w Polsce nie prowadzi się systematycznie żadnego regionalnego ani centralnego rejestru przedsięwzięć hydrotechnicznych (regulacyjnych i utrzymaniowych) wykonywanych na wodach śródlądowych. Brak jest również bazy danych umożliwiającej łatwe i precyzyjne ustalenia zakresu takich przedsięwzięć, lokalizacji, terminu ich wykonania, skutków środowiskowych, kosztów i spodziewanych ekonomicznych korzyści. Rejestr taki nie jest prowadzony pomimo obowiązku nałożonego na urzędy i instytucje odpowiedzialne za gospodarowanie wodami w Polsce wynikającego z Ramowej Dyrektywy Wodnej.

Kwoty wydane na prace utrzymaniowe osiągnęły już poziom 150 milionów złotych. Natomiast po roku 2004 na nieuzasadnione i szkodliwe dla środowiska prace hydrotechniczne wydano minimum miliard złotych. W wielu przypadkach były to bezzasadne wydatki, niezgodne z unijnym prawem, za które polski rząd naraża nasz kraj na dotkliwe kary.

Tak zwane prace utrzymaniowe są bardzo ważną kategorią prac hydrotechnicznych poważnie wpływającą na stan ekologiczny rzek i na cele Ramowej Dyrektywy Wodnej. Bardzo silnie degradują one hydromorfologię i ekosystemy rzek. Pomimo tego do chwili obecnej nie są one precyzyjnie zdefiniowane w Prawie wodnym. Wyłączone są również z obowiązku oceny oddziaływania na środowisko i tym samym nagminnie używane do „przemycania” regulacji rzek bez decyzji środowiskowej, bez pozwolenia wodno-prawnego, a tylko na zgłoszenie budowlane.

Jeszcze dwa lata na niszczenie rzek?


Przedstawiciel Ministerstwa Środowiska, obecny na posiedzeniu senackiej komisji, potwierdził, że Ministerstwu znany jest problem tzw. „prac utrzymaniowych”. Rzekomo w październiku br. przygotowany został kolejny projekt noweli Prawa wodnego, który przewiduje katalog prac utrzymaniowych, obowiązek sporządzania planów utrzymania wód oraz konieczność poddawania takich planów strategicznej ocenie oddziaływania na środowisko, lecz problemem jest to, że pierwsze plany utrzymaniowe będą powstawać dopiero od początku roku 2016. Oznacza to, że pod hasłem „prac utrzymaniowych” jeszcze przez ponad dwa lata polskie rzeki będą niszczone w majestacie prawa.

Członkowie Senackiej Komisji nie zdawali sobie dotąd sprawy o skali prac hydrotechnicznych – podsumowuje Zega. - Skierowano ostre słowa krytyki pod adresem Ministerstwa Środowiska oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Jednym ze szczególnie ważnych przykładów, jest wydatkowania środków finansowych z jednej strony na zarybienia, a z drugiej na niszczenie siedlisk, gdzie te ryby występują. Znacząca i świadcząca zarazem o pełnym zrozumieniu przedstawianego problemu była odpowiedź Komisji Senackiej na argumentację jednego z przedstawicieli WZMiUW, że jest on odpowiedzialny za utrzymanie sztucznych kanałów na Żuławach. Komisja stwierdziła, że jest to oczywiste, lecz dyskutowany problem dotyczy destrukcji rzek naturalnych w krajobrazie leśnym i łąkowym. Jest bowiem diametralna różnica między sztucznym kanałem a rzeką.

Senatorowie wskazali na potrzebę przeprowadzenia „w trybie pilnym” kontroli NIK w instytucjach odpowiedzialnych za prowadzenie obecnej gospodarki wodnej w Polsce oraz pilnego apelu do rządu o natychmiastowe zajęcie się problemem niszczenia rzek. Niepokojący była nieobecność na sali głównych przedstawicieli i decydentów z ministerstw oraz instytucji, których ten problem bezpośrednio dotyczy, czyli z resortów środowiska i rolnictwa oraz Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, co zostało przez Komisję zauważone i zaprotokołowane. Przyszłość pokaże, czy rządzący będą nadal ulegać presji melioranckiego i hydrotechnicznego lobby, czy też podejmą gruntowną rewizję polityki działań w zakresie zarządzania rzekami.

Przeczytaj raport WWF Polska dotyczący niszczenia polskich rzek.

źródło: WWF


W Morzu Śródziemnym 17 tysięcy gatunków morskiej fauny sąsiaduje z 300 milionami ton śmieci. Do takich wniosków doszli europejscy naukowcy. Analogiczna sytuacja panuje
w innych morzach i oceanach. Stanowi to zagrożenie nie tylko dla morskich mieszkańców, ale i dla człowieka – wraz z morskim jedzeniem połyka on nierozkładające się odpady.

Warstwa plastiku otula Ziemię. Lekki, mocny, wodoszczelny, odporny na bakterie – w ciągu ostatniego stulecia plastik pod wieloma względami zastąpił człowiekowi żelazo, drewno i szkło.

Jednak ta polimerowa długowieczność i taniość źle wpłynęła na przyrodę. Jakoby chroniąc ją, w rzeczywistości ją gubi. Miliony ton plastikowych butelek, torebek, mebli i sprzętów zapełniły ląd, a teraz przeniosły się do oceanu. Nie są ratunkiem także nowoczesne tzw. biodegradowalne polimerowe materiały. W wodzie rozpadają się na wiele małych kawałeczków, które ryby połykają myśląc, że to pożywienie, opowiada koordynator morskiego programu WWF Konstantin Zgurowskij:

Wychodzi taka zawiesina z plastiku. Ryby, morskie ssaki i ptaki przyjmują ją za pożywienie i połykają. Niedawno u brzegów Portugalii zginął wieloryb. W jego brzuchu odnaleziono 17 kilogramów plastiku. To był powód śmierci zwierzęcia. Nie mówię już o małych rybach, które próbują jeść plastik i dochodzi u nich do zatrucia organizmu. Jeśli ryba jest zanieczyszczona takimi odpadkami, - a może tam być i ołów, i rtęć, - to wszystko to może trafić do organizmu człowieka.

Corocznie tysiące wolontariuszy na całym świecie próbują oczyścić strefy przybrzeżne ze śmieci. Jednak ich wysiłki to – dosłownie – kropla w morzu potrzeb. Najgorsza sytuacja panuje na Pacyfiku. Prąd morski znosi tam śmieci z całego świata. W rezultacie tego w niektórych miejscach stosunek planktonu do cząsteczek plastiku wynosi jeden do sześciu. W Morzu Śródziemnym sytuacja nie jest aż tak opłakana, jak próbują to przedstawić europejscy specjaliści, uważa kierownik laboratorium hydronamiki Instytutu Problemów Wodnych RAN Walerij Zyrianow:

W Oceanie Spokojnym jest rzeczywiście bardzo wiele odpadków. Jest to związane z tym, że ogromne ilości śmieci, butelek i plastikowych odpadów w wyniku wirowania skupia się w strefach konwergencji, tworząc ogromne wyspy śmieci. Widać je nawet z kosmosu. W Morzu Śródziemnym czegoś takiego nie ma. Państwa tego akwenu są cywilizowane, nie obserwuje się tam wyrzucania śmieci do morza na taką skalę.

Jednak próba zwrócenia uwagi światowej opinii publicznej na problem zanieczyszczenia wód morskich jest zupełnie zrozumiała i usprawiedliwiona. Wraz z morskimi delikatesami człowiek połyka własne śmieci. Jeśli nie podejmiemy żadnych działań, to przyszłość nie będzie optymistyczna.

źródło: polish.ruvr.ru

ilustracja do treści  Autor: Karol WrombelW dniu 19 listopada 2013 r. w Warszawie odbyło się spotkanie przedstawicieli środowisk zainteresowanych zmianą profilu użytkowania jezior mazurskich.
W spotkaniu uczestniczyli Jan Alicki - burmistrz Pisza,
Ewa Polkowska-Krupa - zastępca burmistrza Orzysza
oraz Arkadiusz Siemieniuk - prezes Okręgu
Polskiego Związku Wędkarskiego w Olsztynie.

Debacie przewodniczył Marek Sawicki - przewodniczący Sejmowej Podkomisji Nadzwyczajnej do Spraw Przygotowania Propozycji Zmian do Ustawy o Rybactwie Śródlądowym.

Było to kolejne spotkanie dotyczące gospodarki rybackiej na jeziorach mazurskich. Poruszono tematykę zasadności połowów sieciowych na wodach śródlądowych, oraz bardzo ograniczonych zasobów ryb w tych akwenach. Zwolennicy zmian zajmują stanowisko, że na terenach atrakcyjnych turystycznie, gdzie turystyka wędkarska przyniesie większe korzyści społeczne i ekonomiczne powinna być prowadzona gospodarka wędkarska.
Taki profil użytkowania prowadzony jest w Okręgu PZW Toruń i częściowo w Okręgu PZW Olsztyn. Samorządowcy chcą mieć głos w sprawie i współdecydować o systemie eksploatacji mazurskich jezior.
- Należy zauważyć, że obecnie decyzja o połowach, ustalana jest na podstawie operatów rybackich, które nie zawsze w sposób wiarygodny przedstawiają możliwości produkcyjne naszych wód - mówi Jan Alicki, burmistrz Pisza.
- Samorządy Gminy Pisz i Gminy Orzysz nie są zadowolone z dotychczas prowadzonej gospodarki między innymi na jeziorach Orzysz i Roś. Zdecydowanie będziemy zabiegali o zmianę profilu użytkowania na tych jeziorach z rybacko-wędkarskiego na wędkarski.

źródło: pisz.wm.pl

                            Ukazał się grudniowy 12/2013 numer "Wiadomości Wędkarskie", a w nim...

okl201312

  • Koniec roku to okres kiedy można łowić 35-40-centymetrowe płocie. Wymaga to zlokalizowania ryb na łowisku, odpowiedniego nęcenia i zastosowania selektywnych przynęt. "Ryba pocieszenia?"
  • W ostatnich latach grudzień był na tyle łaskawy, że woda w zbiornikach zaporowych przez pierwszych kilkanaście dni nie zamarzała i można było łowić wielkie sandacze. Warto i w tym roku przygotować się do wyprawy. "Świąteczne sandacze"
  • Przedzimie po jesiennych okoniowych żniwach to świetny okres by poszukiwać największych okoni. "Przedzimie z okoniami"
  • Kolejny odcinek kursu dla wędkarzy morskich. Mistrz Europy Mariusz Getka radzi. "Z kutra na przynęty naturalne"
  • Przewodnicy wędkarscy radzą jak łowić szczupaki na głębinach
  • Szczupak mimo swojej agresywnej natury bardzo często chwyta przynętę w sposób delikatny. Co ciekawe w ten sposób biorą duże szczupaki. "Dozbrajanie gum"
  • Wędkarska elektronika. "Mapa i nawigacja"
  • "Czas na prezenty". Co kupić wędkarzowi na Święta?
  • Jak złowiono amura 30 kg?.
  • Relacja z XXX Krajowego Zjazdu Delegatów PZW. Kto jest w nowych władzach?
  • Nasze łowiska: Kłodno, Białe i Rekowo, Jezioro Krasne oraz rady Kogaty, opowiadanie, rekordy na plan, rady prawnika i wspaniałe konkursy z nagrodami.

    więcej na www.ww.media.pl

 

Kłusownicy złapani na gorącym uczynkuFunkcjonariusze Państwowej Straży Rybackiej wspólnie z policjantami Komendy Powiatowej Policji w Złotowie zatrzymali na gorącym uczynku grupę kłusowników, którzy przy pomocy sieci dokonywali nielegalnego połowu ryb na jeziorze Zaleskim
w okolicach miejscowości Nowiny. Cała szóstka kłusowników trafiła za kratki policyjnego aresztu. Funkcjonariusze zabezpieczyli blisko 100 kg odłowionej ryby, sieci oraz pojazdy, którymi poruszali się sprawcy. Wartość nielegalnego połowu to blisko 800 złotych.

 


Około godz. 18.00 złotowscy policjanci wspólnie z funkcjonariuszami Państwowej Straży Rybackiej z Piły dokonali zatrzymania na gorącym uczynku sześciu osób, którzy przy pomocy sieci typu drygawica nielegalnie odławiali ryby z jeziora Zalewskiego.

Do zatrzymania doszło w rejonie linii brzegowej na wysokości miejscowości Nowiny. Sprawcy w różnym wieku od 20. do 52.lat, w tym 26.letnia kobieta, mieszkańcy Sławianówka, Bieskowa i Klarynowa przyjechali nad jezioro dwoma samochodami marki Opel i Alfa Romeo, gdzie pod osłoną nocy wyciągali zastawione sieci, w których znajdowały się ryby różnych gatunków, w tym sandacz w ilości 15 sztuk o wadze blisko 20 kg, płoć o wadze 30 kg, leszcz o wadze 7 kg, jak również lin i okoń o łącznej wadze blisko 7 kg.

Sprawcy zostali zaskoczeni przez strażników, którzy pomimo Święta Niepodległości byli na służbie, a ich działania okazały się skuteczne.



źródło: http://wielkopolskie.naszemiasto.pl

pzwGifNarasta konflikt między Polskim Związkiem Wędkarskim a wędkarzami, wspieranymi przez samorządowców, którzy chcą radykalnego ograniczenia połowów ryb na Mazurach przy pomocy sieci. Nowe szefostwo związku mówi co prawda, że nie zrezygnuje z sieci, ale deklaruje, że może je ograniczyć. 

Zdaniem Dionizego Ziemieckiego, nowo wybranego prezesa Polskiego Związku Wędkarskiego całkowite zaprzestanie odłowów sieciowych na  jeziorach nie jest możliwe, gdyż doprowadziłoby to do karłowacenia  ryb.
Prezes opowiada  się za zmniejszeniem tego rodzaju połowów, tak aby złagodzić frustracje wędkarzy przekonanych, że zawodowi rybacy pustoszą mazurskie wody.

PZW- nie zrezygnujemy z sieci


To oznacza, że zmiany w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Wędkarskiego, które nastąpiły po ostatnim walnym zjeździe delegatów tej organizacji w Spale, a które budziły nadzieje wędkarzy, nie zaowocują rezygnacją z połowów gospodarczych  na jeziorach mazurskich dzierżawionych przez zarząd PZW. Co najwyżej  niewielkim ich  ograniczeniem.

Sieci pustoszą mazurskie jeziora


Protesty budzi zwłaszcza działalność Gospodarstwa Rybackiego Suwałki, które prowadzi odłowy sieciowe na zlecenie Zarządu Głównego PZW na wodach dzierżawionych od Skarbu Państwa.
W gestii Zarządu Głównego pozostają prawie 22 tysiące hektarów jezior.

Wędkarze mówią: dość!


Prowadzona na nich gospodarka wzburzyła miejscowych wędkarzy do tego stopnia, że w 2011 roku powołali oni do życia Porozumienie Kół PZW Regionu Mazury, w skład którego weszły koła wędkarskie, a także burmistrzowie i radni powiatu piskiego.
Sygnatariusze Porozumienia żądają zaprzestania połowów sieciowych  i przyznania samorządom większych praw do gospodarowania na jeziorach.

Wędkarze maja wsparcie właścicieli pensjonatów


Popierają ich właściciele pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych, a także władze Okręgu PZW Olsztyn, który  skupia 64 koła wędkarskie i ma w użytkowaniu  80 jezior, na których nie prowadzi odłowów gospodarczych.
Wybrany w czerwcu  na stanowisko prezesa Okręgu Arkadiusz Siemieniuk podkreśla, że problem nadmiernego przełowienia dotyczy wszystkich jezior mazurskich, na których prowadzone są  odłowy sieciowe.
Jednak jego zdaniem w sposób szczególny daje on o sobie znać na jeziorach dzierżawionych przez PZW , jeśli weźmie się pod uwagę funkcje jakie ma do spełnienia Związek wobec swoich członków.
A te oficjalnie deklarowane polegają na zapewnieniu im możliwości uprawiania sportu i rekreacji z wędką w ręku, tam gdzie są ryby. - Chcemy zmiany profilu gospodarowania na jeziorach " -wyjaśnia Arkadiusz Siemieniuk . Jak podkreśla - ma to pozwolić na odbudowę pogłowia ryb.

Samorządowcy też są przeciwni sieciom


Tego samego oczekują miejscowi samorządowcy, gdyż ich zdaniem brak ryb w jeziorach znacznie zmniejszył atrakcyjność regionu pod względem turystycznym, co odbija się na dochodach gospodarstw mieszkańców wynajmujących kwatery.
- Dążymy do tego, aby samorząd miał wpływ na to jaki profil gospodarki  będzie prowadzony na jeziorach -podkreśla Ewa Polkowska -Krupa, zastępca burmistrza Orzysza. - Na przykład jeśli  chodzi o jezioro Orzysz chcemy, aby prowadzona była tam tylko gospodarka wędkarska, a nie rybacka – mówi Ewa Polkowska- Krupa.
Samorządowcy uważają, że turystyka wędkarska znacznie może znacznie wydłużyć  sezon wynajmowania kwater, oczywiście pod warunkiem, że w wodzie będzie   co łowić.
Nowy szef PZW deklaruje kompromis ale odpiera zarzuty wędkarzy
Dionizy Ziemiecki nowo wybrany prezes Polskiego Związku Wędkarskiego deklaruje się jako ktoś, kto nigdy nie przepadał za nadmierną  eksploatacją rybacką polskich wód.
Dlatego rozważa możliwość oddania pod opiekę olsztyńskiemu "zbuntowanemu" okręgowi jednego lub dwóch jezior z tych, które dzierżawi obecnie Zarząd Główny Związku. Miejscowi wędkarze otrzymaliby je na okres do dwóch  lat. Byłby to, w opinii prezesa, okres próby jak radzą sobie z gospodarowaniem, które polega przecież między  innymi na zarybianiu i ochronie przed kłusownikami.
Komentując uwagi o zmniejszaniu się pogłowia ryb Ziemiecki zwraca uwagę na bardzo dużą jego zdaniem  presję wędkarską, która ma się do tego przyczyniać.

Ministerstwo rolnictwo oskarża też kormorany


Podobnie uważa Janusz Wrona - zastępca dyrektora departamentu rybołówstwa w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Jego zdaniem  ryb ubywa też z powodu nadmiernego rozmnożenia się kormoranów, dla których są one podstawą pożywienia.
Tymczasem ocena samych wędkarzy jest jednoznaczna - rybostan został przetrzebiony z powodu zbyt intensywnych odłowów gospodarczych prowadzonych przy użyciu sieci i agregatów prądotwórczych. Zdaniem Jacka Kolendowicza - redaktora naczelnego miesięcznika "Wędkarski Świat", obecna sytuacja, w której Zarząd Główny PZW łowi ryby na jeziorach za pośrednictwem Gospodarstwa Rybackiego Suwałki, powoduje łamanie statutu Związku.

Zarząd nie jest bowiem organem wyznaczonym do takiego gospodarowania na wodach. Ma kierować Związkiem, a do zarządzania wodami wyznaczone są okręgi. Prawie 22 tysiące hektarów jezior pozostających w gestii Zarządu PZW znajduje się  na terenie dwóch okręgów.

Tymczasem mieszkający tam wędkarze-członkowie Związku nie mają żadnego wpływu na gospodarkę prowadzoną na tych akwenach. Jak zauważa Jacek Kolendowicz  - trudno  oprzeć się  wrażeniu, że lokalne społeczności straciły w końcu cierpliwość.

źródło: Polskie Radio